Obsługiwane przez usługę Blogger.

Jamie Woon - Making Time - recenzja





Cztery lata temu Jamie Woon zawiesił wysoko poprzeczkę samemu sobie, za sprawą debiutanckiego krążka Mirrorwriting, wydanego nakładem Polydor. Absolwent BRIT School, - gdzie uczęszczał w podobnym czasie co Amy Winehouse – zasłynął za sprawą singla Night Air, wyprodukowanego wspólnie z Burialem. Połączenie soulowego wokalu Woona, wykonującego w większości melancholijne ballady (chociaż piosenka Lady Luck zawsze kojarzyła mi się z Justified Justina Timberlake'a) z elektronicznym tłem przyniosło mu porównania do innego nuworysza tego okresu, Jamesa Blake'a. O ile jednak Blake stosunkowo szybko rozpoczął pracę nad drugim albumem, który dał mu ostatecznie Mercury Prize, Woon nie spieszył się w procesie twórczym. Oprócz udanego tracku na poprzednim krążku Disclosure, muzyk nie wydał żadnej nowej muzyki, koncentrując się na pracy w studiu. Jak się później okazało, artysta postanowił nawet zerwać z dotychczasową wytwórnią, podpisując nowy kontrakt z PMR Records, wytwórnią wspomnianego duetu.



Jamie jest przekonany, że na jego album warto było czekać, tak zresztą tłumaczy tytuł Making Time: „Tworzenie czasu jest przeciwieństwem jego marnowania – któż nie pragnąłby mieć go więcej?”. Bardzo wyraźną inspiracją krążka jest D'Angelo, którego duch jest tu nieustannie obecny. Jak przyznaje wokalista, nie spodziewał się, że zostanie odebrany przez publiczność jako artysta elektroniczny. Jego pierwszym utworem było Wayfaring Stranger, nieco folkowy utwór, który mógłby przypaść do gustu jego matce – celtyckiej artystce Marii McKae. Współpraca z Burialem skierowała jego twórczość na zupełnie inne tory, ale Woon nigdy nie stracił zainteresowania brzmieniem akustycznym. Tworząc MT, od samego początku zależało mu na stworzeniu materiału, który będzie efektem pracy zespołowej i który będzie brzmieć na żywo równie atrakcyjnie jak w studiu. Do dawnych współpracowników – wokalisty Royce'a Wooda Jr, perkusisty Dana See, czy wreszcie doskonale znanego w Polsce basisty zespołu Jessie Ware, Dana Gulino dołączyli m.in. dźwiękowiec Lexx i producent Robin Hannibal (Rhye / Quadron).

To właśnie Hannibal napisał pierwszy singiel, Sharpness, który swoją nieoczekiwaną premierę miał w show Pharrella na Beats 1. W swojej zapowiedzi nagrania, Williams skomplementował utwór, porównując go do twórczości Marvina Gaye'a. Jak wyjaśnia sam Jamie, piosenka dotyczy szczególnego rodzaju uczucia, kiedy zakochany staje przed wyjątkową osobą, ale nie jest do końca przekonany, czy pociąga go ona czy odrzuca. Płyta jest bardzo różnorodna stylistycznie. W Celebration gościnnie pojawia się songwriter Willy Mason, którego Woon podziwia od dawna. Rytmiczne, funkujące Thunder przypadło do gustu znanemu amatorowi takich brzmień – Gilesowi Petersonowi z BBC, który zaprezentował to nagranie w swojej audycji. Z kolei akustyczna gitara w Little Thunder budzi nieodparte skojarzenia z ostatnimi dokonaniami Damona Albarna, zarówno tymi na ostatniej płycie Blur, jak i nagraniami solowych. Fani elektronicznego Woona nie powinni się jednak niepokoić – to prawda, ten album opiera się na syntezatorach w znacznie mniejszym stopniu niż jego poprzednik, ale całkiem ich nie odrzuca. Należy tu wskazać m.in. Forgiven, którego instrumentalne tło nasuwa skojarzenia z niektórymi piosenkami z In Colour Jamiego xx albo i Eleanii Floating Points. Z kolei Movement chyba w największym stopniu przypomina brzmienie Mirrorwriting, będąc niejako brakującym ogniwem między Night Air a Lady Luck. Nie sposób wreszcie nie wspomnieć o poruszającej balladzie Lament.




Gdy jednak spytasz Jamiego Woona, jak widzi swoją przeszłość, artysta wskaże ci optymistyczne Dedication jako zapowiedź tego, co czeka nas w najbliższych latach. Odejście od Woona od elektroniki nie jest może jeszcze dopracowane w stu procentach, nie jest to poziom ostatniego krążka D'Angelo – jeśli uznamy, że do tego aspiruje muzyk. Tym niemniej, charakterystyczny wokal piosenkarza i skłonność do poszukiwań sprawiają, że wciąż jest on ważną postacią londyńskiej sceny muzycznej. Czas poświęcony temu albumowi z pewnością nie będzie stracony.

Ocena: 8/10.


Brak komentarzy: